[Recenzja] Black Sabbath - "The End" (2016)



Trzy lata temu grupa Black Sabbath wróciła z nowym albumem "13". Longplay okazał się wielkim sukcesem komercyjnym, więc wkrótce muzycy zaczęli przebąkiwać o ewentualnej kontynuacji. Jednak w trakcie promujących ostatnią płytę koncertów najwidoczniej zdali sobie sprawę, że ze względu na wiek jest to dla nich zbyt męczące. A wydanie kolejnego albumu wiązałoby się przecież z następną trasą. Stanęło więc na tym, że po zagraniu zaplanowanych koncertów grupa oficjalnie kończy działalność. Uważam to za świetną decyzję. Obecnie trwający powrót to miła niespodzianka dla fanów, którzy chcieli jeszcze usłyszeć i zobaczyć Sabbath z Ozzym. Jednak "13" tak naprawdę niczego nowego ani istotnego do twórczości grupy nie wniósł. Z jednej strony jest to całkowicie zrozumiałe - jaki byłby sens w powrocie Black Sabbath po tylu latach, gdyby grupa nagle zaproponowała zupełnie inną muzykę? Z drugiej strony, równie dobrze mogło skończyć się na koncertach.

Na pocieszenie, że nie powstanie już więcej premierowej muzyki, grupa przygotowała specjalne wydawnictwo, o wiele mówiącym tytule "The End". W połowie wypełniają je nagrania koncertowe, a w połowie odrzuty z "13". Podczas tamtej sesji zespół pracował nad wieloma kompozycjami, z których udało się ukończyć co najmniej szesnaście. Osiem trafiło na podstawowe wydanie "13", trzy kolejne na jego specjalną edycję ("Methademic", "Peace of Mind", "Pariah"), a jeszcze jeden na wersję dostępną tylko w wybranych sklepach ("Naivete in Black"). Teraz ujawniono pozostałe cztery. Na chwilę zatrzymajmy się jednak przy tamtych bonusach, które niekoniecznie są kawałkami gorszego sortu. Taki "Methademic" był przecież grany nawet na koncertach, a o jego nieuwzględnieniu na albumie zadecydował chyba przede wszystkim mało sabbathowy charakter - po prostu nie pasował do przyjętego konceptu. Bardziej typowe dla grupy są trzy pozostałe i choć żaden z nich mnie jakoś szczególnie nie porywa, to nie miałbym nic przeciwko, by któryś z nich zajął miejsce "Live Forever" na podstawowym wydaniu.

Kolejna porcja odrzutów też nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Potężny pod względem brzmienia i długości "Season of the Dead" byłby świetnym otwieraczem. Na pewno lepszym od rzeczywiście rozpoczynającego "13" nagrania "End of the Beginning", które w zbyt oczywisty sposób nawiązuje do klasycznego "Black Sabbath". "Season of the Dead" wypada bardzo sabbathowo bez uciekania się do tanich zagrywek w rodzaju przywoływania skojarzeń z innym utworem. Z kolei posępny "Cry All Night", zakończony odgłosami burzy i dzwonów, byłby wcale nie gorszym finałem od "Dear Father". Nieco mniejsze wrażenie sprawia bardziej zwarty "Take Me Home", przynajmniej do czasu niespodziewanej solówki na gitarze akustycznej. Jako ewentualny zamiennik wspomnianego "Live Forever" - czemu nie? Najmniej przekonująco wypada "Isolated Man" z dziwnie brzmiącym wokalem Osbourne'a, co przywołuje nieprzyjemne skojarzenia z jego solowymi płytami.

Oprócz tych czterech studyjnych kawałków, na "The End" trafiły cztery nagrania koncertowe, zarejestrowane w kwietniu 2013 roku w Australii i Nowej Zelandii, a także w kwietniu 2014 roku w Kanadzie. W większości są to nowe kompozycje z "Trzynastki" ("God Is Dead?", "End of the Beginning", "Age of Reason"), ale znalazło się też miejsce dla "Under the Sun" z klasycznego "Vol. 4". Te wersje nic jednak nowego nie wnoszą, a "Under the Sun" jest wręcz uboższy o instrumentalną kodę, nie mówiąc już o słabszej warstwie wokalnej. Szkoda, że zamiast tego koncertowego materiału nie umieszczono tu po prostu kawałków z rozszerzonych wydań "13". Taki zbiór nie byłby dużo gorszy od albumu z 2013 roku i od biedy mógłby robić za kolejny regularny longplay. 

Ocena: 5/10

Zaktualizowano: 01.2022



Black Sabbath - "The End" (2016)

1. Season of the Dead; 2. Cry All Night; 3. Take Me Home; 4. Isolated Man; 5. God Is Dead? (live); 6. Under the Sun (live); 7. End of the Beginning (live); 8. Age of Reason (live)

Skład: Ozzy Osbourne - wokal; Tony Iommi - gitara; Geezer Butler - gitara basowa; Brad Wilk - perkusja (1-4); Tommy Clufetos - perkusja (5-8); Adam Wakeman - instr. klawiszowe (5-8)
Producent: Rick Rubin (1-4)


Komentarze

  1. Czy to wydawnictwo miało nakład limitowany? Bo wszędzie można kupić "13" jak i The End koncertowe ale tej EP'ki nie można znaleźć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, to limitowane wydawnictwo. Jest kilka egzemplarzy na Discogs.

      Usuń

Prześlij komentarz

Komentarze niezwiązane z tematem posta nie będą publikowane. Jeśli jesteś tu nowy, przed zostawieniem komentarza najlepiej zapoznaj się ze stroną FAQ oraz skalą ocen.

Popularne w ostatnim tygodniu:

[Recenzja] Laurie Anderson - "Big Science" (1982)

[Recenzja] Julia Holter - "Something in the Room She Moves" (2024)

[Recenzja] Alice Coltrane - "The Carnegie Hall Concert" (2024)

[Recenzja] Księżyc - "Księżyc" (1996)

[Zapowiedź] Premiery płytowe marzec 2024