Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2018

[Recenzja] The Velvet Underground - "The Velvet Underground" (1969)

Obraz
Trzeci, eponimiczny album The Velvet Underground przynosi drastyczną zmianę kierunku muzycznego. Wraz z odejściem Johna Cale'a (którego miejsce zajął Doug Yule), niemal całkiem zniknęły elementy awangardowe i eksperymentalne. Lou Reed doszedł do - w sumie słusznego - wniosku, że nie ma sensu nagrywać albumu podobnego do poprzedniego. W rezultacie, "The Velvet Underground" w znacznej części składa się z prostych, melodyjnych piosenek, bliskich folku lub popu. Często naprawdę ładnych i uroczych, żeby wspomnieć tylko o "Candy Says", "Pale Blue Eyes" czy "After Hours" (śpiewanych odpowiednio przez Yule'a, Reeda i perkusistkę Maureen Tucker). Nawet gdy zespół gra bardziej energicznie, rockowo, to zawsze z wyłączonym przesterem ("What Goes On", "Beginning to See the Light"). O poprzednim, poszukującym wcieleniu grupy, przypomina jedynie 9-minutowy "The Murder Mystery". Cóż to jednak za porąbany kawałek - inspi

[Recenzja] John Coltrane - "Transition" (1970)

Obraz
Albumy pośmiertne wywołują wiele kontrowersji. Popularna opinia głosi, że wydaje się je jedynie z chęci zysku, aby zarobić na różnych odpadkach, których ich twórcy nie mieli zamiaru wydawać. W przypadku muzyki rockowej czy szeroko pojętego popu, jakość takich albumów zwykle potwierdza taką teorię. Inaczej wygląda jednak w przypadku jazzu, gdzie pośmiertne albumy często prezentują równie wysoki poziom, co dzieła muzyków wydane za życia. W znacznej mierze wynika to z samego podejścia muzyków jazzowych, którzy rzadko myśleli w kategorii albumów. O ile w muzyce rockowej proces nagrywania wygląda tak, że najpierw pojawia się pomysł stworzenia nowego albumu, a dopiero potem powstają na niego utwory, tak jazzmani po prostu co jakiś czas organizowali sesje, w trakcie których dawali ujście swojej twórczej energii. W ten sposób rejestrowane było znacznie więcej muzyki, niż było potrzebne do wypełnienia kontraktu. I dlatego właśnie cześć materiału była odkładana na później, a nie z powodu go

[Recenzja] Miles Davis - "Directions" (1981)

Obraz
Jeszcze jedna kompilacja z odrzutami. Podobnie, jak na wydanym dwa lata wcześniej "Circle in the Round", znalazły się tu utwory zarejestrowane na przestrzeni wielu lat. Materiał powstawał od 1960 do 1970 roku. Rozrzut stylistyczny też jest spory: od jazzu orkiestrowego ("Song of Our Country" z sesji "Sketches of Spain"), przez bebop (koncertowe wykonanie "'Round Midnight" w składzie z "Someday My Prince Will Come") i jazz modalny ("So Near, So Far" z sesji "Seven Steps to Heaven" i alternatywna wersja "Limbo" z "Sorcerer"), po jazz elektryczny i jazz rock. Zdecydowanie dominują utwory w tych ostatnich dwóch stylach, które zajmują aż trzy z czterech stron winylowego wydania. Dwa pierwsze są utwory są bardzo ładne i przyjemne, ale wyraźnie słychać, że to muzyka sprzed prawie sześćdziesięciu lat, która dziś nie znajduje wielu wielbicieli. Nieco bardziej współcześnie brzmią oba modalne utwo

[Recenzja] Herbie Hancock - "Blow-Up" (1967)

Obraz
"Blow-Up" to ścieżka dźwiękowa do tak samo zatytułowanego filmu Michelangela Antonioniego (w Polsce znanego jako "Powiększenie"), twórcy słynnego "Zabriskie Point" (w którym wykorzystane zostały m.in. utwory Pink Floyd, The Doors i Grateful Dead). Soundtrack "Blow-Up" został w większości skomponowany i wykonany przez Herbiego Hancocka. Ponadto, w filmie wykorzystane zostały utwory brytyjskich grup rockowych The Yardbirds i Tomorrow, a także dwa covery grupy The Lovin' Spoonful w wykonaniu anonimowych brytyjskich muzyków. Na oryginalnym winylowym wydaniu albumu znalazły się wyłącznie kompozycje Hancocka i Yardbirds; nagrania pozostałych wykonawców dołączono dopiero przy okazji kompaktowych reedycji. Herbie nagrał najpierw swoją muzykę w Londynie z pomocą tamtejszych muzyków studyjnych. Lecz rozczarowany efektem, postanowił wrócić do Nowego Jorku i tam zarejestrować materiał ponownie, tym razem z udziałem uznanych jazzmanów. Podczas tej

[Recenzja] Funkadelic - "Funkadelic" (1970)

Obraz
Grupa Funkadelic powstała jako instrumentalny zespół towarzyszący wokalnej grupie Parliament. Oba składy ściśle ze sobą współpracowały, a nagrywane przez nie wspólnie albumy były zamiennie sygnowane obiema nazwami. Te pod szyldem Parliament zawierały muzykę o bardziej komercyjnym charakterze - mieszankę funku, soulu, gospel, a później też disco z ledwie odrobiną rocka. Z kolei na albumach Funkadelic (przynajmniej tych najwcześniejszych) dominowała mocno rockowa, psychodeliczna odmiana funku, brzmiąca niczym skrzyżowanie Jimiego Hendrixa i Sly and the Family Stone. Debiutancki, eponimiczny album Funkadelic przynosi muzykę o dość swobodnym, niemal jamowym graniu. Opartą na funkowo pulsującej grze sekcji rytmicznej, z hendrixowskimi partiami gitar, psychodelicznymi hammondami i soulowymi wokalami. Album spinają jak klamra dwa najbardziej odjechane utwory - dziewięciominutowy "Mommy, What's a Funkadelic?" i niewiele krótszy "What Is Soul" - oba pełne jamowego

[Recenzja] Fire! - "The Hands" (2018)

Obraz
Rok 2018 na razie nie zapowiada się ciekawie pod względem płytowych premier, lecz przyniósł już jedno bardzo interesujące wydawnictwo. Jest nim wydany niemal równo miesiąc temu album "The Hands" szwedzkiego tria Fire!. Zespół powstał blisko dekadę temu z inicjatywy saksofonisty Matsa Gustafssona - jednego z najbardziej zapracowanych muzyków w branży, zaangażowanego w dziesiątki projektów i współpracującego z niezliczonymi artystami, głównie ze świata jazzu, choć czasem też rocka (wspomagał chociażby Sonic Youth). Od samego początku towarzyszy mu sekcja rytmiczna składająca się z basisty Johana Berthlinga i perkusisty Andreasa Werliina. Trio wydało dotąd sześć albumów studyjnych (wliczając najnowszy), a także trzy kolejne pod szyldem Fire! Orchestra, na których towarzyszy mu mocno rozbudowany skład. Stylistycznie zespół porusza się w rejonach fusion, jazz rocka i free jazzu z domieszką noise'u, psychodelii i elementów krautrocka - wymieszanych w różnych proporcach, w

[Recenzja] Miles Davis - "Circle in the Round" (1979)

Obraz
"Circle in the Round" to kolejny zbiór wcześniej niewykorzystanych nagrań z katalogu Milesa Davisa. Tym razem pochodzących z bardzo odległych sesji. Kompilacja obejmuje materiał z lat 1955-1970. W ciągu tych piętnastu lat Davis dokonywał licznych zmian składów i stylów, co negatywnie wpływa na spójność tego wydawnictwa. Za to poziom poszczególnych utworów prezentuje się bardzo wysoko. W większości są to zupełnie premierowe nagrania. Wyjątek stanowi "Love for Sale", który w tej samej wersji był już wydany na japońskiej kompilacji "1958 Miles" (1974), a także "Two Bass Hit" i "Sanctuary" - znane odpowiednio z albumów "Milestones" i "Bitches Brew", tutaj jednak zamieszczone w innych, starszych wersjach, nagranych przez inne składy. Na pierwszej stronie cofamy się do czasów hard bopu i cool jazzu, za sprawą trzech utworów zarejestrowanych w latach 1955, 1958 i 1961. "Two Bass Hit", kompozycja  Dizzy'

[Recenzja] Herbie Hancock - "Maiden Voyage" (1966)

Obraz
"Maiden Voyage", najsłynniejszy album Herbiego Hancocka z epoki jazzu akustycznego, został zarejestrowany podczas jednodniowej sesji, 17 marca 1965 roku. Pianiście towarzyszą ci sami muzycy, co na poprzednim w jego dyskografii "Empyrean Isles" - trębacz Freddie Hubbard, basista Ron Carter i perkusista Tony Williams. Ponadto w nagraniach wziął udział saksofonista George Coleman, który parę miesięcy wcześniej przez pewien czas grał z Hancockiem, Carterem i Williamsem w kwintecie Milesa Davisa (można go usłyszeć na albumie "Seven Steps to Heaven" i kilku koncertówkach z tamtego okresu). "Maiden Voyage" to swego rodzaju album koncepcyjny. Tytuły większości utworów nie przypadkiem kojarzą się z tematyką marynistyczną. Kompozycje mają charakter ilustracyjny, co sprawia, że nie są całkowicie abstrakcyjne, jak większość jazzu. Album składa się z pięciu kompozycji Herbiego. Jedną z nich, "Little One", pianista nagrał już kilka tygodni wcz

[Recenzja] The Velvet Underground - "White Light/White Heat" (1968)

Obraz
Po komercyjnej klapie "The Velvet Underground & Nico", muzycy zespołu postanowili sami pokierować swoją karierą. Odprawili Andy'ego Warhola i Nico (która w efekcie rozpoczęła karierę solową), a następnie zabrali się za nagranie drugiego albumu. Uznali, że najlepszym rozwiązaniem będzie próba odtworzenia w studiu muzyki, jaką grali podczas koncertów. Tym samym, całkowicie zrezygnowali z obecnych na debiucie elementów folkowych, oraz nawiązań do psychodelii. Materiał zawarty na "White Light/White Heat" ma o wiele bardziej eksperymentalny, awangardowy charakter. Utwory można podzielić na dwie grupy. Do pierwszej zaliczają się krótsze nagrania o quasi-piosenkowym charakterze. Tytułowy "White Light/White Heat", "Lady Godiva's Operation", "Here She Comes Now" i "I Heard Her Call My Name" mogłyby konkurować na listach przebojów z ówczesnymi singlami Stonesów, gdyby nie brzmienie. Brudne, mocno przesterowane, pełne

[Recenzja] Captain Beefheart and His Magic Band - "Strictly Personal" (1968)

Obraz
Drugi album Captaina Beefhearta i jego magicznego zespołu początkowo miał nosić tytuł "It Comes to You in a Plain Brown Wrapper" (po tym pomyśle została tylko nawiązująca do tamtego tytułu okładka) i składać się z dwóch płyt, wypełnionych porywającymi, bluesrockowymi kawałkami. Niestety, producent Bob Krasnow postanowił - za plecami muzyków - ingerować w gotowy już materiał. Nie tylko dokonał nowego miksu, ale także ponakładał przeróżne efekty, które miały nadać psychodelicznego charakteru. Było to koniunkturalne zagranie - rock psychodeliczny był w tamtych czasach bardziej popularny w Stanach od bluesa. Krasnow zadecydował także, aby album składał się z jednej płyty. Muzycy zostali postawieni przed faktem dokonanym i choć nie wszystkim efekt przypadł do gustu, nie mieli odwagi się sprzeciwiać. Jak świetny to mógł być album, gdyby został zrealizowany po myśli muzyków, można przekonać się dzięki nagraniom, które po latach wypłynęły na różnych wydawnictwach (część już w

[Recenzja] Soft Machine - "Bundles" (1975)

Obraz
Przy okazji ósmego albumu muzycy Soft Machine zrezygnowali z tradycji tytułowania swoich wydawnictw kolejnymi cyframi. Jednak największa zmiana, jaka zaszła od czasu wydania "Seven", to poszerzenie składu o piątego muzyka, Allana Holdswortha - jednego z najsłynniejszych jazzrockowych gitarzystów, wówczas jeszcze mało znanego (choć miał już na koncie m.in. udział w nagraniu solowego albumu Iana Carra z Nucleus, "Belladonna"). "Bundles" jest pierwszym albumem Soft Machine, na którym pojawia się gitara elektryczna. Pod względem stylistycznym stanowi on kontynuację kierunku obranego na dwóch poprzednich longplayach - czyli mainstreamowego fusion - lecz dodanie ostrych partii Holdswortha wprowadza zupełnie nową jakość, nadając muzyce zespołu bardziej rockowego charakteru. Prawie całą stronę A winylowego wydania wypełnia cykl utworów o wspólnym tytule "Hazard Profile". Pierwsza i czwarta część to przede wszystkim mocno rockowe granie Allana (głó

[Recenzja] Miles Davis - "Dark Magus" (1977)

Obraz
Album "Dark Magus" - podobnie jak wcześniej "Black Beauty" i "Pangaea" - pierwotnie ukazał się wyłącznie w Japonii. W Stanach i Europie po raz pierwszy oficjalnie wydano ten materiał dopiero w 1997 roku. Dwie dekady wcześniej przedstawiciele Columbia Records stanowczo się temu sprzeciwiali, mając zapewne w pamięci komercyjne niepowodzenie kilku wcześniejszych wydawnictw Milesa Davisa. Zupełnie inaczej wyglądało to w Japonii, gdzie masowo kupowano wszystkie albumy wykonawców, którzy odwiedzili z koncertami Kraj Kwitnącej Wiśni. "Dark Magus" to zapis występu w nowojorskiej Carnegie Hall, 30 marca 1974 roku. Nie sposób uniknąć porównań z zarejestrowanymi niemal rok później w Japonii albumami "Agharta" i "Pangaea". Bardzo podobny jest skład - na "Dark Magus" Davisowi towarzyszą gitarzyści Reggie Lucas i Pete Cosey, basista Michael Henderson, perkusista Al Foster, perkusjonalista James Mtume, oraz saksofonista Dave

[Recenzja] Jack DeJohnette - "Sorcery" (1974)

Obraz
Jack DeJohnette to jeden z czołowych perkusistów muzyki fusion. Znany przede wszystkim z współpracy z Milesem Davisem (grał podczas większości jego sesji i koncertów w latach 1969-72), występował także z wieloma innymi słynnymi jazzmanami. Posiada też bogaty dorobek solowy. Album "Sorcery" nie należy może do jego najwybitniejszych osiągnięć, lecz wciąż jest to bardzo interesujący longplay. Już sam skład przyspiesza bicie serca: Dave Holland na basie, John Abercrombie na gitarze i Bennie Maupin na klarnecie basowym. Ponadto w nagraniach wzięli udział gitarzysta Mick Goodrick i puzonista Michael Fellerman. Album powstał podczas dwóch sesji: strona A zawiera nagrania z marca 1974 roku, a strona B z maja tego samego roku (na drugiej z nich grali tylko DeJohnette, Holland i Fellerman). "Sorcery" rozpoczyna się od trzynastominutowego utworu tytułowego, będącego doskonałym połączeniem fusion i spiritual jazzu, momentami zahaczając nawet o granie free. Nieziemski k

[Recenzja] The Velvet Underground & Nico - "The Velvet Underground & Nico" (1967)

Obraz
Jeden z najsłynniejszych i najbardziej wpływowych albumów w dziejach muzyki. Longplay, na którym rock stracił swoje dziewictwo. W czasach niewinnych i naiwnych piosenek o miłości i pokoju, muzycy The Velvet Underground zaproponowali materiał o znacznie bardziej dosadnej tematyce, łamiącej wszelkie tabu. Narkotyki, seks i przeróżne dewiacje były w tekstach grupy na porządku dziennym. Nie mniej przełomowa była sama warstwa muzyczna. Eksperymentalny charakter muzyki i brudne brzmienie doskonale dopełnia całości. W 1967 roku świat nie był jeszcze na coś takiego gotowy. Sklepy odmawiały sprzedaży albumu, stacje radiowe - emisji jego fragmentów, a w prasie nie było recenzji.  Zespół w czasie swojego istnienia był niemal nieznany. Jego twórczość powszechnie doceniono dopiero dekadę później, gdy okazało się, jak wielki wpływ wywarła ona na twórczość kolejnego pokolenia muzyków. The Velvet Underground powstał w 1964 roku (początkowo jako The Primitives, lecz nazwa ta okazała się już zaję

[Recenzja] Miles Davis - "Water Babies" (1976)

Obraz
Niedługo po powrocie z japońskiej trasy, zespół Davisa kontynuował intensywne koncertowanie w swojej ojczyźnie. Lider był coraz bardziej zmęczony nieustannymi występami, do tego pochłaniał go narkotykowy nałóg, a w rezultacie coraz bardziej podupadał na zdrowiu. W sierpniu 1975 roku podjął decyzję o tymczasowej przerwie w działalności - odwołał ostatni z zaplanowanych koncertów i odstawił trąbkę na półkę. Wziął ją z powrotem do ręki dopiero cztery lata później... Niespecjalnie zmartwiło to jego wydawcę, który miał dostęp do bogatego archiwum muzyka - niezliczonych nagrań studyjnych i koncertowych, których dotąd nie opublikowano, wystarczyłoby na zapełnienie dziesiątek albumów. Tym bardziej dziwi, dlaczego dysponując taką ilością materiału, w pierwszej kolejności wydano właśnie "Water Babies". Są to nagrania z dwóch różnych sesji, z czerwca 1967 roku i listopada 1968 roku. Wypełniające pierwszą stronę kompilacji utwory "Water Babies", "Capricorn", &q

[Recenzja] John Coltrane - "Om" (1968)

Obraz
Pierwsze pośmiertne wydawnictwo Johna Coltrane'a to zapis niespełna półgodzinnej improwizacji, jaka odbyła się 1 października 1965 roku. Było to zatem niemal równo miesiąc po pierwszym podejściu do nagrania suity "Meditations" (opublikowanym po latach jako "First Meditations (for Quartet)"), a niecałe dwa tygodnie przed zarejestrowaniem utworu "Kulu Sé Mama". Z kolei dzień wcześniej, 30 września, Coltrane zagrał koncert w Seattle (wydany w 1971 roku jako "Live in Seattle"). Podczas występu towarzyszył mu skład złożony z Pharoaha Sandersa, McCoya Tynera, Jimmy'ego Garrisona, Elvina Jonesa, oraz grającego na klarnecie i kontrabasie Donalda Garretta. Dzień później w studiu pojawili się ci sami muzycy plus flecista Joe Brazil. O sesji nagraniowej "Om" krąży legenda, według której Coltrane lub cały skład grali pod wpływem LSD. Inna plotka mówi natomiast, że saksofonista nie chciał ujawniać tego nagrania, lecz po jego śmierci B

[Recenzja] Soft Machine - "Seven" (1973)

Obraz
Przed nagraniem tego albumu, ze składu Soft Machine odszedł kolejny ważny muzyk. Hugh Hopper, niezadowolony z kierunku narzuconego przez Karla Jenkinsa, postanowił zająć się innymi rzeczami, w tym solową karierą. Nowym basistą został znany już z gościnnych występów na albumach "Fourth" i "Fifth" Roy Babbington - kolejny były muzyk Nucleus, jaki zasilił szeregi Soft Machine. Co oznacza, że w nagraniu "Seven" uczestniczyło więcej dawnych członków Nucleus, niż muzyków klasycznego składu Soft Machine, z których pozostał już tylko Mike Rattledge. "Seven" kontynuuje ścieżkę wytoczoną przez poprzedni album. Zespół porzucił awangardę i zbliżył się do bardziej mainstreamowego fusion. Longplay rozpoczyna się zaskakująco prostym i banalnym, niemalże piosenkowym "Nettle Bed". Dalej na szczęście jest dużo lepiej, ale wciąż wyjątkowo, jak na ten zespół, przystępnie. Dominują bardziej stonowane utwory. Na wyróżnienie zasługuje bardzo ładny i de