Posty

Wyświetlam posty z etykietą rock

[Recenzja] Pearl Jam - "Dark Matter" (2024)

Obraz
Jeśli nowy album takiego  zespołu nie dostaje w "Teraz Rocku" kompletu gwiazdek, to coś musi być na rzeczy. Teoretycznie wszystko jest tu jednak na miejscu. Pearl Jam na "Dark Matter" uparcie trzyma się stylistyki dziaderskiego rocka, ale wróciła tu energia - może z wyjątkiem coraz bardziej niedomagającego wokalnie Veddera - i radość z grania, jakich nie było chyba aż od czasu "Backspacer" sprzed lat piętnastu, a i wcześniej już zdarzało się jej brakować. Ta zmiana jest zapewne zasługą dość spontanicznego podejścia do prac nad płytą - pisanie materiału i nagranie go zajęło ponoć około miesiąca. W całym tym procesie wspierał grupę młody producent, kompozytor (współautor wszystkich kawałków) oraz multiinstrumentalista Andrew Watt - w ostatnim czasie główny specjalista od reanimowania podstarzałych gwiazd rocka,  vide  zeszłoroczne albumy The Rolling Stones i Iggy'ego Popa. Tyle tylko, że sam entuzjazm, jaki pojawił się podczas sesji, to trochę za mało, ż

[Recenzja] Oddział Zamknięty - "Oddział Zamknięty" (1983)

Obraz
Cykl "Polskie ejtisy" #2 Skoro już pojawiła się recenzja Lady Pank, to w sumie czemu by nie pociągnąć tematu i nie opisać innych słynnych polskich kapel z lat 80.? W kolejce do recenzji czeka masa ciekawszych rzeczy, ale powracające zapytania, co sądzę o tym czy tamtym polskim zespole, świadczą o zapotrzebowaniu na taki cykl. Aby mieć już z głowy to najbardziej merkantylne oblicze krajowej sceny sprzed czterech dekad, na następny po Lady Pank zespół wybrałem Oddział Zamknięty, powiązany z nim zresztą personalnie. To w tej drugiej grupie karierę zaczynali Paweł Mścisławski i Jarek Szlagowski, zanim Borysewicz podebrał ich do swojej kapeli. Wcześniej zdążyli wziąć udział w nagraniu części materiału na debiut Oddziału. Muzyczne podobieństwa też są tu wyraźne, nie tylko ze względu na równie komercyjny charakter, ale też samą stylistykę. Na kopercie płyty pojawiła się informacja o skojarzeniu "nowej fali" z rockiem , a w praktyce brzmi to tak, jakby muzycy chcieli po pro

[Recenzja] The Cure - "Wish" (1992)

Obraz
"Wish" to jeden z tych albumów, które swój wielki sukces komercyjny - a był to najlepiej notowany longplay The Cure - zawdzięczają wyłącznie jednemu hitowi. Zaskakująco, jak na tę grupę, optymistyczny i pogodny  "Friday I'm in Love" jest bez wątpienia najbardziej rozpoznawalną piosenką zespołu. Nie wiem, jak gdzie indziej, ale w Polsce do zarzygania przypominaną przez stacje radiowe, gdzieś pomiędzy kawałkami Lady Pank czy Kombi.  "Wish" zdaje się też jednak najwięcej tracić na obecności tego jednego kawałka. Wielu miłośników muzyki zapewne w ogóle nie chciało sięgnąć po tę płytę z obawy, że w całości wypełniają ją tak błahe pioseneczki. Tymczasem tego typu grania nie ma tu wiele. Z jedenastu pozostałych kawałków jeszcze tylko  "High",  "Wendy Time", "Doing the Unstuck" i "A Letter to Elise" mają taki bardziej przebojowy charakter, choć b liżej im do singli The Cure z poprzedniej dekady, a to za sprawą bardziej m

[Recenzja] The Beatles - "1962-1966" / "1967-1970" (1973/2023)

Obraz
Wznowienie wydanych pół wieku temu kompilacji "1962-1966" i "1967-1970" - całkiem zgrabnie, choć nieidealnie podsumowujących dorobek The Beatles - zapewne przeszłoby bez większego echa, gdyby nie jeden szczegół. Wśród licznych dodatkowych utworów znalazła się też jedna nowa piosenka zespołu. Tak naprawdę nie taka nowa i niezupełnie tego zespołu, ale hajp na "Now and Then" nakręcono niewyobrażalny. Reakcja mediów muzycznych specjalizujących się w starym rocku była do przewidzenia, ale singiel zapowiadano nawet w głównych wydaniach serwisów informacyjnych największych polskich telewizji komercyjnych. Kawałek promuje stwierdzenie, że to już ostatni utwór The Beatles, co wydaje się całkiem prawdopodobne. Zapewne ukażą się jeszcze jakieś niepublikowane dotąd nagrania, ale już raczej bez współcześnie dogranych partii oryginalnych muzyków. "Now and Them" bazuje na nagraniu demo Johna Lennona z 1977 roku. Sprzedawanie go zatem jako utworu The Beatles jes

[Recenzja] The Rolling Stones - "Hackney Diamonds" (2023)

Obraz
Od ostatniego albumu The Rolling Stones z całkowicie premierowym, autorskim materiałem, a więc od czasu wydania "A Bigger Bang", minęło już osiemnaście lat. W międzyczasie wprawdzie ukazał się jeszcze "Blue and Lonesome", wypełniony jednak wyłącznie interpretacjami starych standardów bluesowych. Trochę szkoda, że na tym muzycy nie poprzestali, bo byłoby to ładne zwieńczenie dyskografii zespołu, który w pierwszych latach działalności grał niemal wyłącznie przeróbki cudzych kompozycji. Jednak "Hackney Diamonds" w roli ostatniego albumu - choć muzycy sugerują, że ostatnim nie będzie - też się całkiem nieźle sprawdza. Chociaż wypełniają go niemal wyłącznie własne, napisane współcześnie kawałki, to wyraźnie nawiązują one do sześciedziesięcioletniego dziedzictwa grupy, a wieńczący całość "Rolling Stones Blues" to kompozycja Muddy'ego Watersa, z której tytułu muzycy zaczerpnęli nazwę zespołu. Materiał był nagrywany na przestrzeni pięciu ostatnich la

[Recenzja] Roger Waters - "The Dark Side of the Moon Redux" (2023)

Obraz
Do nowych płyt staram się podchodzić bez uprzedzeń, czekając z osądem aż je usłyszę. Ten projekt był jednak z góry skazany na porażkę, a kwestią sporną pozostawało jedynie, jak bardzo złe się to wszystko okaże. Co to w ogóle za pomysł, żeby ponownie nagrywać jeden z najsłynniejszych, a przy tym najbardziej dojrzałych, uniwersalnych i ponadczasowych - niezwykle rzadko piszę tak nawet o uznanych klasykach - albumów rockowych, uzasadniając potrzebę zmian wydobyciem serca i duszy albumu muzycznie i duchowo  (co to za bełkot?) oraz wniesieniem mądrości 80-latka (o swojej mądrości mówi tu maszt przekaźnikowy topornej rosyjskiej propagandy). Na coś takiego mógł wpaść tylko ktoś o tak ogromnym ego i odwrotnie proporcjonalnej kreatywności muzycznej, jak dzisiejszy Roger Waters. Twórca przynajmniej podkreśla, że jego celem nie było zastąpienie floydowego "The Dark Side of the Moon". Ludzki pan, pozwala dalej słuchać oryginalnej wersji, choć zaprezentował coś w swoim mniemaniu głębszego

[Recenzja] Fleetwood Mac - "Tusk" (1979)

Obraz
Po ogromnym sukcesie albumu "Rumours" - dziesięć milionów sprzedanych egzemplarzy tylko w pierwszym roku od premiery - muzycy Fleetwood Mac dostali od wytwórni całkowitą swobodę i nieograniczone środki finansowe. Zespół bynajmniej nie zamierzał oszczędzać. Nagrania na kolejny w dyskografii, dwupłytowego "Tusk" kosztowały blisko półtora miliona dolarów. Dziś, po uwzględnieniu inflacji, to równowartość około siedmiu milionów dolarów lub trzydziestu milionów złotych. Był to najdroższy album muzyczny, jaki do tamtej pory nagrano - obecnie znajduje się już zaledwie  na początku trzeciej dziesiątki najdroższych. Znaczną część budżetu pochłonęła budowa własnego studia nagraniowego. Pomimo takiego udogodnienia, Lindsay Buckingham zdecydował się nagrać część własnych kompozycji w swoim znacznie słabiej wyposażonym studiu domowym. Różnice między tymi utworami, a resztą materiału, są ewidentne. John McVie przyznawał zresztą, że "Tusk" brzmi jak zbiór nagrań trójki so

[Recenzja] Steven Wilson - "The Harmony Codex" (2023)

Obraz
Steven Wilson w typowy dla siebie, samochwalczy sposób zapowiadał album bardziej epicki i bezkompromisowy (…), złożony i nieprzewidywalny . Jeśli jednak za punkt odniesienia wziąć jego ostatnie dokonania, a nie ogół muzyki, to byłbym nawet skłonny się zgodzić z takim opisem "The Harmony Codex". Przez ostatnią dekadę Stefan przeszedł od retro-progowego epigoństwa, przez nieudolne próby zbliżenia się do artystycznego popu lat 80., po zachowawczy powrót z Porcupine Tree, sprawiający wrażenie zlepku odrzutów po poprzednich albumach grupy. Tym razem zdaje się czerpać ze wszystkich tych doświadczeń, ale w jakby mniej anachroniczny sposób i chyba nawet - czego zupełnie się po nim nie spodziewałem - wyciągając pewne wnioski z dotychczas popełnianych błędów. Czy jest to zatem jego najlepsza płyta z siedmiu wydanych dotąd pod własnym nazwiskiem? Całkiem możliwe. Czytaj też:  [Recenzja] Porcupine Tree - "Closure / Continuation" (2022) "The Harmony Codex" to kolejny p

[Recenzja] The Smiths - "Strangeways, Here We Come" (1987)

Obraz
Jeśli ktoś jeszcze liczył na powrót The Smiths w klasycznym składzie, to może już o tym zapomnieć. 19 maja zmarł Andy Rourke, basista obecny we wszystkich nagraniach grupy. Mogło go już jednak zabraknąć na ostatnim albumie grupy,  "Strangeways, Here We Come". Z powodu uzależnienia od heroiny został wyrzucony ze składu, jednak już po kilku tygodniach powrócił. Nie tylko on miał problem z używkami - pili lub ćpali wszyscy z zespołu i ekipy, poza Morrisseyem, co odbijało się na jakości występów. W połączeniu z niezbyt efektywnym zarządzaniem zespołem przez wytwórnię i management, powodowało to rosnącą frustrację wśród muzyków. Podczas nagrywania finalnej płyty doszedł do tego konflikt na linii Morrissey - Marr. Wokalista miał żal do gitarzysty, a zarazem kompozytora grupy, że coraz więcej uwagi poświęca innym projektom. Ten drugi natomiast zarzucał frontmanowi, że jest za mało elastyczny muzycznie i najchętniej grałby wyłącznie przeróbki popowych hitów sprzed dwóch dekad. Johnny

[Recenzja] U2 - "The Joshua Tree" (1987)

Obraz
Nadal nie znalazłem tego, czego szukam - śpiewa Bono w refrenie jednego z największych przebojów z tej płyty i całej kariery U2. Ale to właśnie na "The Joshua Tree" zespół znalazł to, czego najpewniej zawsze szukał - sposobu na sprzedaż płyt w wielomilionowych nakładach. To ten album okazał się pierwszym tak ogromnym sukcesem irlandzkiego kwartetu, okupując szczyt notowań niemal całej cywilizowanej części ówczesnego świata, w tym tych najważniejszych rynków zbytu. Muzycy - po raz drugi wsparci przez Briana Eno oraz Daniela Lanois - nie dokonali tu jednak żadnej rewolucji w swoim stylu. Ta płyta to raczej efekt konsekwentnego, stopniowego oddalania się od punkowych korzeni, tym razem już niekoniecznie w stronę nieco bardziej wyrafinowanego grania - jak jeszcze na poprzednim w dyskografii "The Unforgettable Fire" - a raczej w kierunku popowego mainstreamu, choć także z wpływami amerykańskich tradycji muzycznych, słyszalnych szczególnie w drugiej połowie longplaya. Ju

[Recenzja] Crosby, Stills, Nash & Young - "Déjà Vu" (1970)

Obraz
To jeden z najbardziej popularnych albumów amerykańskiego rocka przełomu lat 60. i 70., a zarazem jeden z tych najlepiej go definiujących. W samych Stanach do dziś pokrył się już siedmiokrotną Platyną, a na całym świecie rozszedł w ilości blisko piętnastu milionów egzemplarzy. U podstaw tego sukcesu stało w wcześniejsze przygotowanie gruntu albumem "Crosby, Stills & Nash", nagranym niemal wyłącznie przez tytułowe trio, a także promujące go koncerty, które wymagały poszerzenia składu. Jako pierwszy zaangażowany został perkusista Dallas Taylor, który zagrał już w kilku utworach z debiutu. Następnie zaczęto rozglądać się za odpowiednim klawiszowcem. Muzycy planowali zatrudnić Steve'a Winwooda z Traffic i Blind Faith, jednak management zasugerował Neila Younga - kojarzonego głównie z gitarą, ale potrafiącego grać na różnych instrumentach. Dla zespołu był idealnym wyborem, zwłaszcza że występował już ze Stephenem Stillsem w Buffalo Springfield. Jako ostatni dołączył nastol

[Recenzja] Yes - "Mirror to the Sky" (2023)

Obraz
Powoli zaczynają dochodzić do głosu obawy muzyków, że w niedalekiej przyszłości przyjdzie im konkurować z dźwiękami generowanymi przez Sztuczną Inteligencję. A ja mam wrażenie, że to już się dzieje i to od dłuższego czasu. Weźmy taki "Mirror to the Sky", najnowsze wydawnictwo grupy posługującej się szyldem Yes. Teoretycznie są tu wszystkie elementy, jakie miały klasyczne albumy w rodzaju "Close to the Edge" czy "Fragile", tylko brzmi to wszystko jakoś tak sztucznie i topornie. Śpiewane wysokim, androgenicznym głosem partie wokalne kojarzą się z Jonem Andersonem, ale brakuje tej pasji, naturalności oraz wyrazistych linii melodycznych. Bas pulsuje jak u nieżyjącego już Chrisa Squire'a, jednak często wydaje się zanadto oderwany od innych elementów, zamiast tworzyć integralną całość. Klawisze nadają odpowiedni klimat, tylko okazują się znacznie uproszczone w porównaniu z grą Ricka Wakemana, Patricka Moraza czy nawet Tony'ego Kaye'a. Perkusja z kole

[Recenzja] deathcrash - "Less" (2023)

Obraz
Mniej to czasem lepiej. I tak właśnie jest w przypadku drugiego albumu deathcrash o wszystko mówiącym tytule "Less". W porównaniu z zeszłorocznym "Return" jest to płyta niemal o połowę krótsza, zarówno pod względem ilości utworów, jak i całkowitego czasu trwania. Wówczas pisałem, że potencjał nie został w pełni wykorzystany. A w sumie wystarczyłoby ograniczyć się do tych czterdziestu, góra czterdziestu pięciu minut, zamiast pakować na płytę co popadnie . No i chyba ktoś podrzucił ten tekst muzykom - albo, co bardziej prawdopodobne, sami wyciągnęli odpowiednie wnioski - bo najnowsze wydawnictwo dobija ledwie do trzydziestu ośmiu minut. Jednak nie z samą długością tamtej płyty mam największy problem, a z nierówną jakością poszczególnych utworów, które bazując często na tych samych rozwiązaniach, nie zawsze wypadają wystarczająco charakterystycznie. Tym razem nagrań jest tylko siedem, za to każde prezentuje się stosunkowo wyraziście. Londyński kwartet nie dokonuje tu ż