Posty

[Recenzja] Paradise Lost - "Icon" (1993)

Obraz
Cykl "Ciężkie poniedziałki" #8 Twórczość Paradise Lost ewoluowała w bardzo konsekwentny sposób, stopniowo odwracając się o sto osiemdziesiąt stopni, a potem powoli wracając do punktu wyjścia. Trzy pierwsze albumy Brytyjczyków, wraz z wczesnymi dokonaniami grup Anathema i My Dying Bridge, uchodzą za początek tzw. metalu gotyckiego, który w tamtych czasach był hybrydą doom metalu (miażdżący ciężar, wolne tempa), death metalu (brutalność, growle) oraz rocka gotyckiego (charakterystyczny klimat). Płyty "Icon" i "Draconian Times" przyniosły jednak zwrot ku bardziej melodyjnymi graniu, z czystym śpiewem i coraz większą rolą brzmień klawiszowych. Te ostatnie powoli zaczęły dominować na "One Second", by niemal całkiem wyprzeć gitary na zdradzającym silną inspirację Depeche Mode "Host". Początek XXI wieku przyniósł powrót gitarowego brzmienia, ale też stylistykę bliską ówczesnego rock-metalowego mainstreamu. Miłą niespodzianką okazał się album &

[Recenzja] Khan - "Space Shanty" (1972)

Obraz
Jedną z ciekawszych odmian rocka progresywnego jest tzw. scena Canterbury. To właśnie z tym brytyjskim miastem była związana część przedstawicieli nurtu, którego epicentrum jednak szybko przeniosło się do Londynu, a zespołów zainspirowanych brzmieniem Canterbury zaczęło przybywać także w innych regionach Europy Zachodniej. Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się od kanterberyjskiej grupy The Wilde Flowers, założonej w 1964 roku, która wprawdzie grała typowego dla tamtych czasów rhythm and bluesa, ale to właśnie w niej zaczynali karierę późniejsi założyciele grup Soft Machine i Caravan, które wraz z zespołami Gong oraz Egg zdefiniowały nową stylistykę. Wprawdzie każdy z nich grał nieco inaczej, jednak łączą je inspiracje - w różnych proporcjach - psychodelią, jazzem czy współczesną muzyką poważną, a także niechęć do obecnego w innych odmianach proga patosu. Warto jeszcze wspomnieć, że muzycy tych grup spotykali się w różnych konfiguracjach w kolejnych kapelach, jak Matching Mole,

[Recenzja] BBM - "Around the Next Dream" (1994)

Obraz
Ćwierć wieku po rozpadzie Cream, doszło do ponownej współpracy dwóch członków tej grupy - Jacka Bruce'a i Gingera Bakera. Składu dopełnił Gary Moore, niejako zajmując miejsce Erica Claptona. Do powstania tego nowego tria - nazwanego BBM od pierwszych liter nazwisk muzyków - doszło w sumie nieco przypadkiem. "Around the Next Dream" miał być po prostu kolejnym solowym albumem Moore'a, jednak już na etapie komponowania w projekt mocno zaangażował się zaproszony przez gitarzystę do współpracy Bruce. To właśnie on zasugerował zatrudnienie Bakera, gdy okazało się, że ówczesny perkusista Moore'a ma inne zobowiązania w czasie sesji nagraniowej. Co prawda Ginger, delikatnie mówiąc, nigdy nie przepadał za Jackiem, ale też od dawna nie nagrał niczego dochodowego, a za udział w tej sesji zaproponowano mu pokaźną sumę. Co ciekawe, jeśli wierzyć słowom perkusisty, dopiero po zarejestrowaniu swoich partii dowiedział się, że w projekt zaangażowany jest także Gary. Ponieważ

[Recenzja] Testament - "The New Order" (1988)

Obraz
Cykl "Ciężkie poniedziałki" #7  Ze wszystkich ewentualnych kandydatów do poszerzenia thrash-metalowej Big 4 najbardziej sensownym wyborem może być Testament. Nie stawiałbym ani na Exodus, który zawsze wydawał mi się zbyt jednostajny, ani na Overkill, gdzie na płytach z klasycznego okresu słyszę zbyt wiele niezamierzonego kiczu. O innych kapelach nie ma chyba nawet co wspominać - mało kto w ogóle je proponuje ze względu na niszową popularność lub względy geograficzne. Tymczasem grupie Testament całkiem sprawnie wychodziło łączenie thrashowego łojenia z dość wyrazistymi kompozycjami, zdarzały się jej wypady w odrobinę inne rejony muzyczne, a do tego nawet nieźle radziła sobie pod względem komercyjnym. Dlaczego więc zespół nie jest wymieniany jednym tchem z Metalliką, Slayerem, Megadeth i Anthrax? Mimo wszystko kompozycje kwintetu nie są aż tak charakterystyczne, jak u wyżej wymienionych. Nie bez znaczenia jest też fakt zadebiutowania dopiero w 1987 roku, gdy tzw. wielka czw

[Recenzja] Trettioåriga Kriget - "Trettioåriga Kriget" (1974)

Obraz
Trettioåriga Kriget - wojna trzydziestoletnia w tłumaczeniu ze szwedzkiego - to bardzo dziwna nazwa dla zespołu. Kapela powstała w 1970 roku w Sztokholmie z inicjatywy szóstki nastolatków, w tym aż dwóch bębniarzy. Dość szybko z oryginalnego składu zostali tylko basista Stefan Fredin oraz perkusista Dag Lundquist, a poniekąd także Olle Thörnvall, który jednak porzucił grę na gitarze i harmonijce, aby skupić się wyłącznie na pisaniu tekstów. Nowymi muzykami zostali wokalista o swojsko brzmiącym nazwisku Robert Zima (z pochodzenia Austriak) oraz gitarzysta Christer Åkerberg. Kolejnych kilka lat muzycy spędzili na tworzeniu autorskiego materiału oraz szlifowaniu stylu. Dopiero w 1974 roku podpisali pierwszy kontrakt i nagrali swój debiutancki, eponimiczny longplay. Zawarta na nim muzyka jest różnie klasyfikowana, bywa nawet zaliczana do rocka progresywnego, jednak zdecydowanie dominują tu elementy hardrockowe czy nawet proto-metalowe. Taki "Kaledoniska Orogenesen" w najcięższ

[Recenzja] Svvamp - "Svvamp" (2016)

Obraz
Svvamp to pochodzące ze Szwecji hard/blues-rockowe power trio ze śpiewającym perkusistą. Muzycy mają prosty pomysł na swoją twórczość. Eponimiczny debiut zespołu to jeden wielki hołd dla grup w rodzaju Cream, Free, The Jimi Hendrix Experience, Led Zeppelin czy ogólnie muzyki z przełomu lat 60. i 70. Żadnych wątpliwości nie pozostawiają zresztą tytuły utworów w rodzaju "Fresh Cream" czy "Free at Last", nawiązujące do tak samo zatytułowanych płyt wiadomych zespołów, albo podebrany od Neila Younga "Down by the River". Nawet brzmienie jest stylizowane na tamtą epokę. Dobrze, że chociaż miks okazuje się bardziej współczesny, ze sprawiedliwie rozłożonymi instrumentami po kanałach i bez faworyzowania żadnego z nich. Nie da się jednak ukryć, że trio idzie po linii najmniejszego oporu, prezentując zbiór prostych, standardowych piosenek, podczas gdy w takiej stylistyce aż prosiłoby się o bardziej swobodne, jamowe podejście. Wśród jedenastu kawałków, trwających

[Recenzja] Anthrax - "Spreading the Disease" (1985)

Obraz
Cykl "Ciężkie poniedziałki" #6 Kilka lat temu dużym wydarzeniem muzycznym okazała się wspólna trasa tzw. wielkiej czwórki thrash metalu - zespołów Metallica, Slayer, Megadeth i Anthrax. Właśnie obecność wśród Big 4 tej ostatniej grupy wywołuje największe kontrowersje wśród ortodoksyjnych fanów. Krytyka Anthrax najczęściej skupia się na silniejszych wpływach klasycznego heavy metalu, nieco bardziej humorystycznym podejściu do grania, a zwłaszcza na wydaniu dwóch inspirowanych hip-hopem singli. Nic więc dziwnego, że fani gatunku chętnie zobaczyliby w tym miejscu którąś z bardziej konwencjonalnych kapel - w kolejce czekają m.in. Exodus, Overkill i Testament. Wielka czwórka jest jednak terminem przede wszystkim marketingowym, a właśnie te cztery grupy odniosły największy sukces komercyjny. Prawdziwy sukces Anthrax i dostrzeżenie zespołu poza metalową niszą to dopiero 1987 rok, gdy ukazał  się zarówno album "Among the Living", wypełniony rasowym thrash metalem, jak i