Posty

[Recenzja] Tim Buckley - "Happy Sad" (1969)

Obraz
Tim Buckley to ciekawy przykład artysty, który odnosił komercyjne sukcesy, lecz jego twórczość zwykle spotykała się z niezrozumieniem . Tak naprawdę dopiero po jego śmierci nagrane przez niego albumy zyskały status kultowych. Częściowo przyczyniła się do tego popularność, jaką w latach 90. zdobył jego syn, Jeff. A poniekąd także ludzkie zamiłowanie do dramatu - obaj Buckleyowie zmarli w młodym wieku, obaj w tragicznych okolicznościach. Tim, mający już za sobą problemy z narkotykami, nieświadomie zażył zabójczą dawkę heroiny, podaną przez jednego z jego przyjaciół. Jeff utopił się podczas kąpieli w rzece. Z twórczością Tima Buckleya warto jednak zapoznać się dla niej samej. Muzyk zadebiutował w 1966 roku eponimicznym albumem, który choć pokazywał jego nieprzeciętne umiejętności wokalne, to muzycznie nie wyróżniał się niczym na tle innych folkowych wydawnictw z tamtych czasów. Już rok później ukazał się kolejny longplay, "Goodbye and Hello", zawierający nie tylko lepsz

[Recenzja] Miles Davis - "Kind of Blue" (1959)

Obraz
Od dawna odkładałem napisanie tej recenzji. Bo cóż jeszcze można napisać o takim klasyku? "Kind of Blue" w ciągu (niemal) sześćdziesięciu lat został omówiony na wszelkie możliwe sposoby, był tematem niezliczonej ilości recenzji, esejów i co najmniej jednej w całości mu poświęconej książki. To bezsprzecznie najsłynniejszy i najlepiej się sprzedający album jazzowy. Longplay, którego po prostu nie wypada nie znać - nawet jeśli nie słucha się takiej muzyki. Tak samo, jak nie wypada nie znać np. "The Dark Side of the Moon". Oba te albumy może i nie są najlepszymi w swoim gatunku - ba, nie są nawet najlepszymi w dyskografiach ich twórców - ale nie bez powodu właśnie one są otoczone takim kultem. Oba są bowiem bardzo przystępne i nie trzeba być doświadczonym słuchaczem, by się nimi zachwycić, a zarazem są wystarczająco ambitne, by doceniali je także ci, którym nie brakuje doświadczenia i wiedzy muzycznej. Właśnie ta uniwersalność okazała się kluczem do osiągnięcia suk

[Recenzja] Breakout - "Karate" (1972)

Obraz
"Karate" to bezpośrednia kontynuacja albumu "Blues". Niestety, w międzyczasie z zespołu odszedł Dariusz Kozakiewicz. Pozostali muzycy zdecydowali się nie przyjmować nikogo na jego miejsce. W rezultacie, jedynym grającym tutaj gitarzystą jest Tadeusz Nalepa. Do jego gry ciężko się przyczepić, do perfekcji opanował bluesowe zagrywki, lecz jego solówki nie są aż tak porywające, jak te grane przez Kozakiewicza. Brak drugiej gitary ma też jednak pewien pozytywny skutek - dzięki temu sekcja rytmiczna dostała więcej przestrzeni do wypełnienia. Wyraziste partie basu Jerzego Goleniewskiego nie pełnią wyłącznie funkcji rytmicznej, ale także - a może i przede wszystkim - melodyczną. Nagrywając ten album, zespół wyraźnie był pod silnym wpływem muzyki Fleetwood Mac z Peterem Greenem, co słychać w takich utworach, jak "Daje ci próg", "Śliska dzisiaj droga" i zwłaszcza w klasycznym 12-taktowym bluesie "Nocą puka ktoś". Ten ostatni brzmi wręcz j

[Recenzja] Van der Graaf Generator - "World Record" (1976)

Obraz
"World Record" to ostatni album klasycznego składu Van der Graaf Generator do czasu jego powrotu trzy dekad później. Longplay wyraźnie odstaje od poprzednich dzieł grupy, choć nie jest tak słaby, jak niektórzy twierdzą. Porównałbym go do "Interview" Gentle Giant. Na obu albumach wciąż są obecne wszystkie cechy stylu ich twórcy, nie dochodzi do żadnej drastycznej zmiany stylu, a wykonanie wciąż jest na wysokim poziomie, ale brakuje na nich świeżości, muzycy zaczynają popadać w schematy, rutyna zastępuje radość z grania. Różnica między tymi albumami polega też na tym, że o ile na "Interview" poziom poszczególnych utworów jest dość wyrównany, tak "World Record" jest pod tym względem bardziej zróżnicowany. "When She Comes" to świetne otwarcie, łączące rockowy dynamizm, niepiosenkową strukturę i wyrazistą melodię. Wszystkie charakterystyczne elementy stylu Generatora są tu na swoim miejscu: ekspresyjne solówki saksofonu Davida Jackson

[Recenzja] The Dave Brubeck Quartet - "Time Out" (1959)

Obraz
Rok 1959 był bardzo ważny i przełomowy dla jazzu. Nagranych zostało wówczas kilka niezwykle istotnych płyt, które miały znaczący wpływ na dalszy rozwój gatunku. A ściślej mówiąc, na zapoczątkowanie jego bardziej ambitnych odmian. To właśnie w tym roku powstały takie dzieła, jak "Kind of Blue" Milesa Davisa, "The Shape of Jazz to Come" Ornette'a Colemana, "Giant Steps" Johna Coltrane'a, "Mingus Ah Um" Charlesa Mingusa, a także "Time Out" The Dave Brubeck Quartet. Ten ostatni, co ciekawe, nagrany został głównie przez białych muzyków (z wyjątkiem basisty Eugene'a Wrighta), co w tamtym czasie było w amerykańskim jazzie dość rzadkie. Wspominam o tym dlatego, że podejście białych jazzmanów do grania było zupełnie inne - mniej ekspresyjne, bardziej intelektualne. Co na "Time Out" doskonale słychać, porównując go chociażby z recenzowanym tu przed tygodniem "Giant Steps". Kwartet pianisty Dave'a Brubeck

[Recenzja] Jefferson Airplane - "Surrealistic Pillow" (1967)

Obraz
Jefferson Airplane to, obok Grateful Dead i Quicksilver Messenger Service, najważniejszy przedstawiciel psychodelicznej sceny San Francisco. Zespół zadebiutował najwcześniej z całej trójki, bo już w 1966 roku, albumem "Takes Off". Nie ma jednak co ukrywać, że to bardzo średnie wydawnictwo, niczym się nie wyróżniające na tle ówczesnego rocka. Dopiero drugi album, opublikowany w lutym 1967 roku "Surrealistic Pillow", okazał się artystycznym (i komercyjnym) sukcesem. To właśnie na nim grupa zwróciła się w stronę bardziej psychodelicznego grania, stając się jednym z najbardziej wpływowych wykonawców w tym nurcie. Na sukces albumu bez wątpienia miało wpływ dołączenie charyzmatycznej wokalistki Grace Slick. Co prawda, samodzielnie zaśpiewała tylko w dwóch utworach, zresztą pochodzących z repertuaru jej poprzedniej grupy, The Great Society. Jednak to właśnie te dwa utwory - niesamowicie chwytliwy "Somebody to Love" i nieco posępny "White Rabbit"

[Recenzja] Czesław Niemen - "Enigmatic" (1969)

Obraz
Zaczęło się od żartu. W trakcie Festiwalu w Sopocie w 1968 roku, Wojciech Młynarski powiedział do Czesława Niemena następujące słowa: gdybyś tak skrobnął muzykę do wiersza Norwida "Bema pamięci żałobny rapsod", to byłoby dopiero coś . Niemen postanowił podjąć wyzwanie. Tak narodził się pomysł na album "Enigmatic", składający się z wokalno-muzycznych interpretacji wierszy kilku polskich poetów. Oprócz wspomnianego dzieła Cypriana Kamila Norwida, Niemen wziął na warsztat także twórczość Adama Asnyka ("Jednego serca"), Tadeusza Kubiaka ("Kwiaty ojczyste"), oraz Kazimierza Przerwy-Tetmajera ("Mów do mnie jeszcze"), do których samodzielnie napisał muzykę. Było to najbardziej ambitne, także pod względem muzycznym, dzieło w jego dotychczasowej karierze. Longplay powszechnie uznawany jest za pierwszy polski album w stylistyce rocka progresywnego. Trudno temu zaprzeczyć (ba, to jeden z pierwszych progrockowych albumów w ogóle), aczkolwiek

[Recenzja] Miles Davis -"Milestones" (1958)